Po roku pracy w Przemyślu ks. Bronisław Markiewicz wyjeżdża do Włoch, aby wstąpić do zakonu.
Myślał Ksiądz o tym wcześniej?
O powołaniu zakonnym myślałem od 1875 roku. Myśli, aby wstąpić do zakonu czasem przychodziły, czasem odchodziły. W pewnym okresie życia wydawało mi się, że moim zadaniem jest powołanie księdza – profesora w gimnazjum. Zresztą nadal uważam, że do szkół trzeba iść i tam zanosić Jezusa. Później przyszło probostwo i coraz trudniej było mi podjąć decyzję w sprawie zakonu, choćby dlatego, że przy zakładaniu przemysłu tkackiego czy innych inicjatyw duszpasterskich pojawiły się długi, które – jeśli chciałem być zakonnikiem – musiałem spłacić. Zresztą odejście do zakonu z probostwa jest prawie niemożliwe.
We wszystkich tych wewnętrznych rozterkach radziłem się moich spowiedników i kierowników duchowych. Nic wbrew ich woli nie robiłem.
Ostatecznie poszukiwanie życiowej niszy w realizacji swego kapłaństwa jako zakonnik znalazł Ksiądz po niemal dwudziestu latach od święceń...
Szukajcie, a znajdziecie.
Wspominał Ksiądz o swoich spowiednikach i kierownikach duchowych. Czy korzystał Ksiądz regularnie z ich pomocy?
Owszem. W pewnych okres spowiadałem się co tydzień, w innych raz w miesiącu. Nie zaniedbywałem rekolekcji, w których uczestniczyłem co roku. Jeździłem głównie do Starej Wsi. Odprawiałem je także u redemptorystów w Mościskach. Rekolekcje głosił wówczas o. Bernard Łubieński. Miałem również dobry kontakt z jezuitami: Antoniewiczem, Jackowskim czy Morawskim.
Docenia Ksiądz rolę stałego spowiednika i kierownika duchowego?
Już św. Franciszek Salezy mówił, że trudno znaleźć dobrych spowiedników czy przewodników duchowych. Ja miałem szczęście. Bardzo mi pomagali jezuici, którzy nawet proponowali mi wstąpienie do siebie. Ale wyszło inaczej.
Źródło: Ks. Marcin A. Różański CSMA: Rozmowy z Bł. Bronisławem Markiewiczem, Wydawnictwo Michalineum.