Jednym z największych paradoksów Bożego powołania wydaje się fakt, że Bóg powołuje tych, którzy z ludzkiego punktu widzenia do niczego się nie nadają. Podobnie jest z Jonaszem, który na tle całego Starego Testamentu odnosi największy sukces w nawracaniu ludzkich serc i umysłów, a przecież w gruncie rzeczy, wcale tego nie chciał.
Historia przepowiadania Słowa Bożego i ewangelizacji bardzo często uświadamia nam, że do wielkich dzieł wybierani są ludzie, którzy w ręku Bożym stają się słabym narzędziem. Tak było z Mojżeszem, który nie potrafił się wysłowić. Podobne rozterki przeżywał Izajasz – „człowiek o nieczystych wargach”. Na tym tle również Jonasz nie wydaje się kimś, kto wypełni polecenie Boże w najlepszy sposób. Przecież nie można nazwać wytrawnym prorokiem kogoś, kto po usłyszeniu wezwania Bożego siada na pierwszy lepszy statek i płynie do portu na końcu świata. Bóg jednak upodobał sobie w słabych narzędziach i to dzięki Jonaszowi, który kompletnie się nie nadawał do wielkich czynów, Niniwa się nawróciła, a Żydzi poznali, że miłosierdzie Boga dotyka nie tylko ich, jako naród wybrany, ale także ogarnia swoim zasięgiem cały świat, także tych, o których myślą jak o wrogach.
We współczesnym świecie ewangelizacja przynosi różne owoce. Każdy z nas jako chrześcijanin w pewien sposób uczestniczy w ewangelizowaniu tego świata. Nie zawsze jesteśmy mocnymi narzędziami w ręku Boga, ale przecież właśnie o to chodzi, aby w słabości ukazała się moc Boża. Jedyny warunek, jaki musimy spełnić, to całkowite oddanie. Kiepskie narzędzie w ręku artysty i mistrza wykonuje więcej niż to, do czego zostało stworzone. Zniechęcenie, które może nam towarzyszyć po uświadomieniu sobie swojej słabości nie może przeszkodzić w przeprowadzeniu Bożego dzieła. Jesteśmy sługami nieużytecznymi, ale tylko dzięki nam nawróci się „Niniwa”. W tym przesłaniu nie wolno nam zapomnieć o jednym: na zawsze pozostaniemy kiepskim narzędziem, ale narzędzie to należy do Boga i będąc jego własnością uczestniczy w jego wielkości.