Gdyby zjawiły się i powiedziały prawdę, gdyby stanęły na progu i oznajmiły: jestem twoim gniewem, jestem twoją nędzą, jestem twoją zazdrością, wtedy każdy zatrzasnąłby drzwi, zanim zdążyłyby postawić choćby stopę na progu. Wiedzą o tym doskonale, dlatego zakładają maski i udają kogoś innego. Przychodzą przebrane, uśmiechnięte, łagodnie wyglądające, pełne obietnic, które nigdy się nie spełnią. Zawsze mówią: wpuść mnie, jestem twoją pociechą, twoim rozwiązaniem, twoim odpoczynkiem. A my, naiwni, otwieramy, wierząc, że przyszło dobro. Dopiero po czasie odkrywamy, że zamiast pokoju przyszło narzekanie, zamiast blasku anioła światłości zjawił się smutek, zamiast siły przyszła choroba, zamiast odwagi pojawił się lęk.
To jest ich stara sztuczka, znana od zawsze, a jednak wciąż na nowo się na nią łapiemy. Gniew nigdy nie mówi: przychodzę, aby zniszczyć twoje relacje, aby zepsuć ci dzień, aby zatruć twoje serce. Nędza nie powie: będę ci towarzyszyć, aż uwierzysz, że nic ci się nie należy i nic w życiu nie ma sensu. Zazdrość nie przyzna, że jej jedynym celem jest zburzenie radości i uczynienie z ciebie więźnia cudzych sukcesów. One zawsze chowają się pod innymi imionami. Gniew udaje troskę o prawdę, nędza przybiera pozory skromności, zazdrość przemawia językiem sprawiedliwości. A choroba, ta najtrudniejsza do przyjęcia, często podszywa się pod konieczność odpoczynku, aż nagle odkrywamy, że zabiera nam siły do życia.
Zadziwiające jest to, jak demony lubią przebrania. Wchodzą do nas cicho, niemal niezauważalnie, jakby były kiedyś po cichu zaproszone. Siadają przy stole, a my częstujemy je chlebem, nie wiedząc, że karmimy własnego wroga. Często towarzyszy im narzekanie, które mówi miękkim głosem: nie bój się, tylko powiedz, że nic nie ma sensu, że wszyscy cię zawiedli, że świat jest zły. Smutek dodaje: pozwól mi zostać, bo przecież jestem dowodem na to, że masz serce wrażliwe i głębokie. Cierpienie zaś ubiera się w płaszcz ofiary i mówi: przyjmij mnie, bo wtedy będziesz bliżej prawdy, a ludzie cię zrozumieją. I człowiek, zamiast rozpoznać w nich fałszywych gości, daje im miejsce i pozwala, by zostali na dłużej.
Tymczasem prawda jest prosta. Gdyby miały odwagę przyjść pod własnym imieniem, nikt nie chciałby ich towarzystwa. Gdyby gniew przedstawił się jako ten, który niszczy pokój, gdyby zazdrość wyznała, że odbiera radość, gdyby choroba otwarcie mówiła o zabranych siłach, wtedy każdy człowiek uciekałby od nich natychmiast. Dlatego przychodzą w przebraniach, udając, że są tym, czego potrzebujemy. To sztuka podszywania się, teatr pozorów, gra, w której nie ma nagrody.
Wszystko to uczy nas jednego. Trzeba pytać o prawdziwe imię każdego, kto puka do naszych drzwi. Zwłaszcza jeżeli przedstawia się jako „anioł światłości”. Trzeba sprawdzać, kto naprawdę zasiada przy naszym stole i kto zajmuje nasze serce. Bo tylko wtedy odkryjemy, że nasz gość to w istocie lęk, że piękna postać z uśmiechem to w rzeczywistości smutek. A jeśli uda się go zdemaskować, wtedy mamy szansę ocalić własny dom i serce.